chod1

Nadeszła wiosna, czas rozkwitu nie tylko przyrody, ale i maratonów. Jako, że nie mogliśmy się doczekać pierwszego startu, wybór padł na Murowaną, niestety tragiczne okoliczności przesunęły granicę naszej cierpliwości o kolejny tydzień. 25.04.2010 – pierwsza edycja cyklu Skandii, oczywiście w Chodzieży.

 

Na rynku meldujemy się ok. 9 rano, spory tłok utrudnia przedarcie się do stolika w celu wypełnienia kart zgłoszeniowych. Od razu atakuje nas fotograf, Cod i Zgud są w swoim żywiole, czego potwierdzenie bez trudu odnajdziemy w galerii organizatora. W międzyczasie starałem się o numery startowe, chyba aż za bardzo, bo wręczono mi je bez potwierdzenia zapłaty, co przy następnym ‘okienku’ wywołało spore zdziwienie. Na szczęście po chwili wszystko zostało odkręcone i z czystym sumieniem mogliśmy się cieszyć z zawartości prezentowych toreb, które zawierały bidon, preparat Brunoxa, T-shirt, katalog Gianta oraz sylikonowo-maratonową opaskę (na rękę?). Lekki rozjazd, drobne zmiany w ubiorze podyktowane wzrastającą temperaturą i o 10.30 stawiamy się na starcie. Rusza najdłuższy dystans (84km), ustawiamy się blisko czuba, sektory są jeszcze dość luźne, dookoła słychać kolarskie opowieści, które przerywa informacja, że medio (54km) właśnie ruszyło do boju.

chod10Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, ze nagle znaleźliśmy się prawie na końcu sektora – magia? No nic, nie czas na to. Założenie proste, początek powoli, później ile sił w nogach…na założeniu się skończyło. Po kilku km wjeżdżamy w las, lekko pod górkę, pulsometr woła ‘zwolnij’, stawka wyraźnie się rozciąga, mijamy kolejnych zawodników, niestety im dalej, tym ludzie mniej chętni do ustępowania miejsca. W końcu kończy się asfalt, ciągle pod górkę, myślę sobie ‘kurde, co jest, przecież to wielkopolska’, Zgud niepokornie rwie do przodu, mnie blokują ambitniejsze sztuki, wreszcie go doganiam. Okazało się, że tylnim kołem skosił drzewo, na szczęście centra pozwala jechać dalej. Trzymamy się razem, wszystko idzie po naszej myśli, no może miejscami trochę za dużo piachu, ale 29” daje wyraźną przewagę, więc jest ok. Oczywiście wszystko, co piękne szybko przemija, Zguda zaczynają łapać kurcze, mnie boleć mięśnie pleców i dłonie. Zbijamy z tempa, mimo to chętnych do wyprzedzania nie widać. Mijają kolejne km, trasa obfituje w męczące interwałowe pagórki, niektóre okraszone nieprzejezdnym piachem, na brak korzeni też nie można narzekać, denerwują przednie przerzutki, które nie zawsze chcą szybko zrzucać. Co jakiś czas ktoś wypada z trasy, bądź przewraca się w głębokim piachu, szczęśliwie nic poważnego. Nagle łapię anormalne tętno 230-240. Kilka razy w roku cos takiego miewam, zadaję sobie tylko pretensjonalne pytanie, dlaczego właśnie dziś. Szybki bufet, lecimy dalej.

 

 

 

Po pewnym czasie nie jestem w stanie dotrzymać kroku odrodzonemu Zgudowi. Nie mam już z kim gadać, więc niejako z nudów spoglądam to na licznik, to na…zablokowany amortyzator, który wyjaśnia mi przyczynę bólu rąk i pleców. Tętno nie spada, do mety walczę o przetrwanie, za bardzo nie ma komu usiąść na kole, Zguda już dawno nie widać

chod3

chod4

Meta 5km, no to jakoś dojadę. Asfaltowy finisz, siada mi na dupie czteroosobowy wagonik, po chwili z łatwością mnie mijają. Przejazd przez metę, uczucie ulgi mimo 230hr. Cod sugeruje podjechać do tablicy wyników. Siadam na rower, wpinam się, omijam reklamowego grzyba i…coś mnie trzyma, linka przytwierdzona do śledzia nie daje za wygraną, a ja nie mam siły się wypiąć. Po chwili walki pięknie ląduję na boku. Nim podniosłem wzrok, rower już stał podniesiony przez uprzejmego kolarza, chętnie bym sobie już tak posiedział na ziemi, no ale cóż, trzeba się podnieść. Rzut oka na wyniki, 101 open, Zgud 95.

Tadeusz wystartował na dystansie mini (41 km), w rezultacie zajął 141 miejsce w open.

chod1

Dłuższą chwilę dochodzimy do siebie, po czym ruszamy na odpoczynek.

Podsumowując tegoroczny debiut jesteśmy w pełni zadowoleni. Trasa okazała się pozytywnym zaskoczeniem, wielkopolska udowodniła, że nie jest płaska jak stół, a pogoda, że idzie lato. Świadomość popełnionych błędów i napotkanych trudności nie pozostawiają złudzeń – jest jeszcze dużo do zrobienia, co nie zmienia faktu, że już następnym razem będzie lepiej

chod9

chod7